Jak pokonać kryzys w małżeństwie?
Zapraszamy na program z naszym udziałem. Jak pokonać kryzys w małżeństwie?
![](https://dpp.warszawa.pl/wp-content/uploads/2021/03/blog-1024x683.png)
I nie opuszczę cię aż do… jutra. Czy małżeństwo to przeżytek?
Obecnie małżeństwo to nierzadko bardziej kontrakt i układ interesów niż sakrament. Coraz częściej elementem najsilniej scalającym związek jest wspólny kredyt czy prowadzenie firmy. Uczucia pozostają na drugim planie.
Bywa i tak, że stojąca przed ołtarzem para, która ma się połączyć węzłem małżeńskim, wybucha śmiechem, słysząc formułkę „…i nie opuszczę cię aż do śmierci”. Sugeruje to, że już na samym początku pożycia małżonkowie przyjmują założenie, że ich związek prędzej czy później się rozsypie. Nową drogę życia rozpoczynają bez nadziei na to, że będzie ona udana i nawet nie biorą pod uwagę, że spróbują pokonać ewentualne trudności.
Dziś mieszkanie bez ślubu pod jednym dachem jest społecznie akceptowane niezależnie od tego, czy para planuje zalegalizowanie związku czy też nie. Coraz więcej osób opowiada się też za rozwodem, jeśli związek małżeński jest nieudany, nawet jeśli wychowuje dzieci. Czy to znaczy, że małżeństwo można uznać za przeżytek?
Święty węzeł czy kontrakt?
– Dzisiaj z powodu postępującej sekularyzacji coraz więcej osób przestaje traktować małżeństwo jako sakrament. Traci ono na znaczeniu jako podstawa tworzenia związku – mówi prof. dr hab. Irena E. Kotowska z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. – Jednak nie można powiedzieć, że jest przeżytkiem, bo nadal pozostaje ważną płaszczyzną relacji międzyludzkich i tworzenia rodziny – podkreśla, powołując się na badania ankietowe „Generacje i rodziny”, których jest współautorką i które dotyczą życia Polaków od momentu opuszczenia domu do przejścia na emeryturę.
W badaniach, w których wzięło udział blisko 20 tys. osób mających od 18 do 79 lat, tylko co dziesiąty respondent uznał, że małżeństwo jest przestarzałą instytucją, mimo że coraz mniej osób uważa je za nierozerwalne. Bo choć ponad połowa pytanych odpowiadała, że zawiera się je na całe życie, to ponad 60 proc. spośród nich akceptuje rozwód, nawet jeśli para ma dzieci.
Obrączka na palcu, toast w remizie
Aneta i Mariusz, trzydziestokilkulatkowie pochodzący z niewielkich miejscowości, swoje życie związali z Warszawą. Tu właśnie ukończyli studia i zaczęli pracę w firmie konsultingowej, gdzie się poznali. Kiedy sześć lat temu postanowili wspólnie zamieszkać, nawet do głowy im nie przyszło, że mogliby zalegalizować związek.
– Właściwie z takim pomysłem zwrócili się do nas rodzice mający bardziej tradycyjne podejście do kwestii małżeństwa – wspomina Aneta. – Bardzo chcieli zobaczyć swoją córkę w białej sukni, zięcia wkładającego na jej palec obrączkę i pierwszy taniec wykonany przez młodą parę na weselnym przyjęciu gdzieś w strażackiej remizie, w obecności zachwyconych tortem i talentem didżeja cioć, kuzynów i sąsiadów – opowiada.
Związek nieformalny wymaga heroizmu
Zainteresowani jednak nie wzięli sobie do serca sugestii najbliższych. Jak mówią, z braku czasu i ciągłego zabiegania. Zabieganie zaś wynika w dużym stopniu z faktu, że wychowują dwoje dzieci: czteroletniego Bartka i roczną Jagodę. Czy fakt posiadania potomstwa nie zmobilizuje ich do sformalizowania związku? – Możliwe, że ze względów praktycznych powiemy sobie sakramentalne „tak” – śmieje się Mariusz. – To ułatwi nam mnóstwo formalności związanych z dziedziczeniem, podatkami czy możliwością reprezentowania drugiej osoby – tłumaczy, dodając, że na decyzję o ewentualnym ślubie na pewno nie będzie mieć wpływu obawa przed społecznym napiętnowaniem nieślubnych dzieci. W dużym mieście raczej nie spotyka się przejawów ostracyzmu, szczególnie że Bartek zarówno w przedszkolu, jak i na podwórku ma kolegów, których rodzice też pozostają w nieformalnych związkach.
We wspomnianym badaniu ankietowym pytano o historię rodzinną respondentów. Uzyskane dane pozwoliły na ustalenie, iż do 1989 roku blisko 90 proc. pierwszych związków zawieranych przez Polaków stanowiły małżeństwa, w drugiej połowie lat 90. udział małżeństw zmniejszył się mniej więcej do 75 procent. Po 2000 roku stanowiły zaś one nieco ponad połowę pierwszych związków. Rośnie więc znaczenie kohabitacji jako formy tworzenia rodziny. – Do kohabitacji, czyli współzamieszkiwania i wspólnego prowadzenia gospodarstwa domowego, nie potrzeba usankcjonowania związku poprzez małżeństwo – mówi prof. Kotowska. – Uważam, że związki pozamałżeńskie są u nas dyskryminowane, ponieważ ustawodawstwo nie dopuszcza rejestracji związków partnerskich, co regulowałoby wiele kwestii formalnych. Dlatego pozostawanie w układzie niezalegalizowanym jest trudne i wymaga determinacji. Niejednokrotnie ludzie żyjący razem od lat nie mogą uzyskać w szpitalu informacji na temat stanu zdrowia partnera, odebrać z przedszkola własnego dziecka czy też objąć bliskiej osoby swoim ubezpieczeniem zdrowotnym.
Zapewne z tego powodu wiele osób, gdy ma im się urodzić dziecko, decyduje się na ślub, nie mając ochoty na dłuższą szarpaninę z piętrzącymi się trudnościami natury formalnej.
Przemoc dozwolona, rozstanie nie do przyjęcia
Gdybyśmy żyli w świecie idealnym, to pewnie za najważniejszy element scalający małżeństwo uznawalibyśmy dozgonną miłość. Ale nie zawsze tak jest. Wśród powodów bycia razem małżonkowie wymieniają: dzieci, które chcą wychować, poczucie bezpieczeństwa, a także wspólnie prowadzoną firmę bądź wspólny kredyt do spłacenia. Instytucja małżeństwa szczególnie ważną rolę odgrywa w życiu osób religijnych, które traktują ją jako coś świętego i nierozerwalnego.
– Względy religijne skutecznie podtrzymują żywot nawet toksycznych związków. Dochodzi w nich nierzadko do przemocy, której ofiarami są też dzieci. Ale w imię wiary małżonkowie są w stanie znieść wszystko, podkreślając, że nie mogą się rozstać, bo w ich rodzinie to nie do przyjęcia i nikt wcześniej nie wcielał w życie takich radykalnych rozwiązań – mówi Małgorzata Chmielewska-Zdunek, socjolog małżeństwa i rodziny oraz psychoterapeutka, która od 17 lat zajmuje się terapią związków.
Wyszłam za mąż, zaraz wracam
Jednak większość pacjentów Chmielewskiej-Zdunek to ludzie mający problem raczej z utrzymaniem związku niż rozstaniem. – Coraz więcej osób wchodzi w związki bardzo szybko i równie szybko z nich wychodzi. Żywotność takich relacji to zazwyczaj kilka miesięcy – mówi psychoterapeutka.
Czy ich krótkotrwałości sprzyja internet, który umożliwia nawiązywanie niezobowiązujących kontaktów, takich jak: ghosting (związek sprowadzający się do kilku spotkań), „kruszenie chleba” (flirtowanie bez intencji kontynuowania w realu), cushioning (randkowanie mimo bycia w stałym związku) czy situationship (przyjaźń połączona z okazjonalnym seksem)? Sieć niewątpliwie spłyca kontakty międzyludzkie, zwalniając z konieczności konfrontowania się z drugim człowiekiem. A to dla niektórych nie lada problem, co jest związane z zanikiem umiejętności społecznych czy niskim poczuciem własnej wartości. Jednak, jak zaznacza nasza rozmówczyni, światłowodów nie należy demonizować. – Portale randkowe to często wybawienie dla ludzi, którzy nie mają czasu lub są nieśmiali. W swojej praktyce mam do czynienia z parami, które poznały się w sieci i tworzą udane związki. Są to zazwyczaj ludzie niezależni, zawodowo i finansowo ustawieni i wiedzący, czego chcą, wchodzący w relację z pełną świadomością – tłumaczy.
Dzisiaj przywiązujemy dużą wagę do jakości związku, dlatego wzrastają nasze oczekiwania wobec partnera. Kiedyś główną przyczyną rozwodów był alkoholizm, obecnie częściej mówi się o zdradzie, ale także o niedopasowaniu, różnicy charakterów będącej wystarczającym powodem do rozstania, które wcale nie jest domeną ludzi młodych, z krótkim stażem małżeńskim.
Kruchość srebra
Elwira, lat 23, zastanawiała się, czym uszczęśliwić swoich rodziców z okazji srebrnych godów, czyli 25-lecia małżeńskiego pożycia. Może zorganizować uroczystą kolację w lokalu, wysłać w atrakcyjną podróż lub podarować obrączki, które kiedyś musieli sprzedać, by podreperować domowy budżet, zastanawiała się. – Dobrze, że w nic nie zainwestowałam, bo rodzice poinformowali mnie, że się rozwodzą – opowiada. – Byłam w szoku. Oczywiście wielkich porywów namiętności od dawna między nimi nie widziałam, ale wydawali się w miarę udanym małżeństwem. Tymczasem mama, precyzyjna księgowa, i tata, stateczny właściciel firmy budowlanej, oznajmili, że ich związek to zamknięty rozdział – dodaje.
Wśród rozwodzących się par coraz więcej jest małżeństw ze stażem przekraczającym 20 lat. Według danych GUS, w 1991 roku udział takich par w rozwodach wynosił 14 proc., a w 2015 roku było to już prawie 27 proc., co według prof. Kotowskiej może wskazywać, że coraz więcej osób nie akceptuje swego związku i pragnie spróbować czegoś nowego. – Ludzie żyją coraz dłużej i uświadamiają sobie, że kilkadziesiąt lat pod jednym dachem z tym samym partnerem jest ponad ich siły. Dlatego postanawiają się rozstać – tłumaczy Chmielewska-Zdunek. – W wielu przypadkach wiąże się to z kryzysem wieku średniego, niemożnością pogodzenia się z upływem czasu i śladami, jakie odciska on na ciele i psychice partnera. Bywa, że takie osoby decydują się na związek z kimś młodszym, bo to kojarzy im się z przypływem sił witalnych.
Kobiety kończą związki
Z tych samych danych dotyczących rozwodów wynika, że zmniejszył się nieco odsetek rozwodów wśród małżeństw ze stażem nie większym niż czteroletni – w 1991 roku rozpadało się co czwarte takie małżeństwo, w 2015 roku – tylko co piąte. Jak mówi Chmielewska-Zdunek, młodzi ludzie, którzy do niej trafiają, coraz częściej potrafią wypracować partnerski model małżeństwa. Skupiają się na dziecku, którym zajmują się wspólnie. Nie kierują się sztampowymi przekonaniami o podziale ról społecznych w zależności od płci. Jeśli tu dochodzi do kryzysu, zdarza się to mniej więcej w siódmym roku pożycia, gdy latorośl już nieco podrośnie i ten wypracowany schemat przestaje mieć uzasadnienie.
Profesor Kotowska zwraca uwagę, że charakterystyczne dla tej grupy wieku jest to, iż często do ewentualnego rozwodu dążą kobiety, które mają wobec partnera duże wymagania, a jednocześnie są niezależne i potrafią się same utrzymać.
Dwoje do poprawki
Jednak niektórzy małżonkowie, nim położą krzyżyk na swoim związku, postanawiają dać mu szansę. Często w takich właśnie okolicznościach trafiają do gabinetu psychoterapeuty. Na kozetce Małgorzaty Chmielewskiej-Zdunek wraz ze swoimi „właścicielami” zasiadają: zdrady, depresje, alkoholizm, niezdolność do komunikowania się i niekontrolowane wybuchy emocji – bo to właśnie te bestie są najczęstszą przyczyną rozstań. Psychoterapeutka stara się je okiełznać, posiłkując się technikami behawioralno-poznawczymi. Najważniejsze, by obie strony były otwarte i gotowe do współpracy, do której zazwyczaj trudniej przekonać mężczyzn. Muszą nabrać pewności, że terapeuta niczego nie narzuca, nie ocenia i nie faworyzuje jednej ze stron.
– Trafiają do mnie ludzie, którzy nie umieją się wzajemnie słuchać, nie rozumieją się i nie dostrzegają swoich potrzeb – mówi Chmielewska-Zdunek. – Bardzo często wynika to z faktu, że zostali wychowani w różnych domach i mają inne wzorce zachowań. Jak ma się dogadać mąż wychowany w rodzinie, w której panował patriarchat i przekonanie o dominującej roli mężczyzny, z żoną pochodzącą z rodziny, w której ciągle mówiono o równości płci? Terapeuta musi spowodować, żeby zainteresowani zdystansowali się do wzorców wyniesionych z domów rodzinnych i wypracowali własny model życia i postępowania – tłumaczy. Niekiedy, żeby naprawić związek, trzeba dokopać się do traum, które zainteresowani dźwigają od lat dziecięcych.
Dom jak korporacja
Gdy 44-letni Paweł trafił do gabinetu, był majętnym biznesmenem, szychą w jednej z korporacji. Jednak na gruncie kontaktów damsko-męskich wszystko się sypało. Pacjent miał za sobą cztery małżeństwa. Jak się okazało, jego dzieciństwo zdominował ojciec alkoholik. Gdy chłopak miał sześć lat, był zmuszony regularnie dostarczać mu wódkę i samodzielnie pozyskiwać pieniądze na trunek. Takie „wychowanie” spowodowało, że syn wyrósł na człowieka niezwykle operatywnego w sprawach biznesowych, ale zupełnie bezradnego w sferze uczuć.
Przypadek Pawła można zaliczyć do kategorii „małżeństw korporacyjnych”. – Takie pary często pracują razem, osiągają sukcesy i są nastawione na cel. I ten korporacyjny model przenoszą do domu funkcjonującego jak perfekcyjna maszyna: jest dostatni, doskonale posprzątany i zarządzany, a każdy mieszkaniec ma czas zaplanowany co do minuty – opowiada psychoterapeutka. – Niestety, często brakuje w nim emocji, uczuć i spontaniczności, na czym cierpią też dzieci. Ale nie tylko one, bo w tych niby-idealnych układach zdarzają się potknięcia w postaci zdrad – mówi, podkreślając, że ludzie mający tendencje do tworzenia takich związków, podobnie jak Paweł, często pochodzą z rodzin dotkniętych problemem alkoholowym.
Małżeńskie piekło jest wybrukowane perfekcją
Przesadna skłonność do perfekcji połączona z brakiem empatii zbiera żniwa nie tylko w małżeństwach korporacyjnych. Chmielewska-Zdunek wspomina pacjenta, Ernesta, który miał obsesję na punkcie swojego ciała. Długie godziny spędzał na treningach i siłowni. Kiedy w jego związku pojawiło się dziecko, przestał akceptować swoją partnerkę, u której ciąża zmieniła sylwetkę. – Domagał się, by nad nią pracowała, nakłaniał, by wyjeżdżała z nim na forsujące górskie wyprawy i uprawiała ekstremalne sporty. Zupełnie nie liczył się z potrzebami kobiety, starając się je dopasować do swoich własnych. Ale ona nie była w stanie podążać za partnerem, szczególnie że cierpiała na depresję poporodową. Ostatecznie małżeństwo się rozpadło – mówi terapeutka.
Małżonkowie niekiedy mają tendencje do narzucania swoich upodobań drugiej stronie, nie umiejąc znaleźć kompromisu. Przejawia się to m.in. w życiu intymnym: jedna strona chce realizować swoje potrzeby seksualne rano, druga – wieczorem. Problem jest pozornie błahy, ale nieprzepracowany i nierozwiązany, może doprowadzić do rozpadu związku.
Wydaje się, że niekiedy prościej wybrać się do adwokata i poprosić o przygotowanie pozwu rozwodowego, niż walczyć o to, by związek przetrwał. Dlatego przyznawane w Polsce państwowe odznaczenie za kilkudziesięcioletnie pożycie małżeńskie wydaje się w pełni uzasadnione: nierzadko stoi za nim ciężka praca małżonków i liczne zabiegi „pielęgnacyjne”, a nawet „akcje reanimacyjne”.
Dodać też trzeba, że nawet gdyby instytucję małżeństwa dotknął bardzo głęboki kryzys, zawsze może ona liczyć na poparcie osób homoseksualnych, które już od dawna walczą o możliwość zawierania związków małżeńskich. Ale w naszym kraju nie mogą doczekać się zalegalizowania nawet partnerskich, bo takie nie istnieją.
Nudne jest życie Pigmaliona
Małżeństwo dziś postrzegane jest inaczej niż w przeszłości i pewnie jego znaczenie dla tworzenia związku i relacji z inną osobą będzie się zmieniało. – Cokolwiek by się jednak nie działo, nigdy nie stanie się przeżytkiem. Ludzie zawsze będą się ze sobą łączyć, bo mają potrzebę bliskości i bycia z kimś – mówi Małgorzata Chmielewska-Zdunek.
Obyśmy tylko nie zaczęli realizować potrzeby bliskości na modłę japońską. W Kraju Kwitnącej Wiśni już 20 tys. mężczyzn zastąpiło partnerki lalką bądź lalkami, z którymi dzielą mieszkanie, łoże i życie. Taka warta około 30 tys. złotych dama – łudząco przypominająca kobietę – jest w pełni przykrojona do potrzeb swego „partnera”, bo to w końcu on ją kreuje: wybiera perukę i garderobę, narzuca temat rozmów i planuje, gdzie spędzą wakacje. Poza tym jest zawsze młoda i piękna. W takim związku nie ma różnicy charakterów, rozbieżności zdań i konieczności wypracowania wspólnego modelu życia. Czy jest jakiś problem, z którym taka para mogłaby przyjść do psychoterapeuty? Prawdopodobnie wszechogarniająca i obezwładniająca nuda.